COMA zagrała w Krakowie!

0
721

Nie lubię Comy!
Z takim przekonaniem poszłam na ich pierwszy z dwóch koncertów w ZetPeTe.
Niezależnie od mojego zdania są jednak liczącym się zespołem na polskiej scenie rockowej.
Do tego obecną trasą „Blisko” świętują dwudziestolecie swojej działalności.
Kupiłam więc bilet, trochę z dziennikarskiego obowiązku trochę z ciekawości, bo może trzeba w końcu zobaczyć ich na żywo.

Pierwszy raz kiedy miałam taką okazję nie skorzystałam z niej.
To było w 2007 roku. Supportowali wtedy Pearl Jam na Stadionie Śląskim.
I tak byłam na stadionie, mogłam więc chwilę posłuchać i ewentualnie wyjść gdyby mi się nie spodobało. Zamiast tego wraz z koleżanką wpadłyśmy na „genialny” pomysł by wykorzystać ten czas na zjedzenie czegoś przed głównym gigiem, bo przecież na Comę to i tak nie warto.
Bo piosenki nie takie jak byśmy chciały, no i na Roguckiego to patrzeć się nie da bo taki jest teatralny.
A przecież 2007 rok był czasem ogromnej popularności zespołu.

Wszystko zaczęło się w 2004 roku kiedy kilku chłopakom z Łodzi udało się po dziewięciu latach wspólnego grania wydać w końcu swój pierwszy album.
To był absolutny hit! „Pierwsze wyjście z mroku” zatrzęsło świtem polskiego rocka. Reklamujące go single „Leszek Żukowski” i „Spadam” odniosły natychmiastowy sukces.
W przypadku zespołu zaczynającego karierę już ze statusem supergwiazdy istnieje uzasadniona obawa, że może się wypalić.
Ileż to razy pierwsza genialna płyta okazywała się też ostatnią?
Ale Comy to nie dotyczy. Każdy kolejny wydawany przez nich album jest prawdziwym wydarzeniem, a single to murowane hity.


żródło:
media
Minęło kilka lat. Coma nadal grała, nadal cieszyła się dużą popularnością… Dam im jeszcze jedną szansę pomyślałam.
Zaczęłam przesłuchiwać kolejne albumy i na każdym znalazłam coś nawet nie tyle dobrego co wręcz genialnego.
Zaczęłam się zasłuchiwać, Sierpniem, Świętami, Schizofrenią i wieloma innymi. Pokochałam nawet mniej rockową Magdę. No uzbierało się tego trochę. Przez te dwadzieścia lat panowie zdążyli nagrać kilka numerów mogących konkurować nawet ze światowymi  przebojami rockowymi. Dlatego gdy ogłosili trasę z okazji XX lecia liczyłam, że uda mi się usłyszeć na żywo choć kilka z nich. Mimo tego na koncert szłam z przekonaniem „Nie lubię Comy!”.

Roguc jest denerwującym mnie pozerem, a kilka nawet świetnych piosenek nie wystarczy by lubić zespół. Cel miałam prosty – idę do pracy. Zrobię kilka zdjęć, napiszę recenzję, ewentualnie jeśli dopisze mi szczęście zaśpiewam ze dwa utwory.
Zdjęć nie ma, gardło zdarte, recenzja pisze się przy dźwiękach „Hipertrofii”.

Na Dolnych Młynów dotarłam dziesięć minut po otwarciu bram. Kolejka do szatni była już całkiem spora. Na szczęście przesuwała się całkiem sprawnie i zdążyłam wejść na salę, na tyle wcześnie by zająć miejsce w drugim rzędzie. Coma na scenie pojawiła się parę minut po dwudziestej. Zaczęli Marszem Robotów i Meluzyną, przy okazji zapowiadając nowy album z rockowymi wersjami piosenek dla dzieci, który ma się ukazać w przyszłym roku.
Zgodnie z obietnicą wokalisty stopniowo cofaliśmy się w czasie. Setlista składała była bowiem odwrotnie chronologiczna. Usłyszeliśmy (oraz zaśpiewaliśmy i zatańczyliśmy) utwory od najnowszych do najstarszych. Były więc „Proste decyzje”, „Widzę do tyłu”, „Odwołane” , „Dionizos”, „Angela”.
Nie zabrakło też „Trujących roślin” czy ”Świąt”. Na zakończenie oczywiście kamienie milowe czyli „Spadam” i „Leszek Żukowski”. Bis też był. „Sto tysięcy jednakowych miast” i „Los Cebula”.
Niemal cała set lista składała się z moich ukochanych piosenek!
ALE!!! Najważniejsza była to jedna. „Zaprzepaszczone siły wielkiej armii świętych znaków”.
Nawet nie podejrzewałam, że to możliwe na koncercie innego zespołu niż Pearl Jam, ale się poryczałam i przyznaję się do tego publicznie. Szok jest dla mnie tym większy, że poza Kultem nie słucham polskiej muzyki, a Comy jak już ustaliliśmy nie lubię.

CZYTAJ TAKŻE:CHRIS CORNELL WRÓCIŁ DO DOMU

I tu właśnie docieramy do tego żenującego dla mnie momentu. Nie lubię przyznawać, że się myliłam i nie lubię przepraszać. Zrobić to jednak muszę i niniejszym ogłaszam, że Coma to jeden z dwóch polskich zespołów na poziomie światowym. Przekonali mnie o tym na środowym koncercie, boleśnie uświadamiając mi jak bardzo się myliłam. Zespół, który uważałam za przeciętny może nawet sztuczny dał wybitny i szczery (!) występ. Energia w ZetPeTe sięgała po sam sufit. Było pogo i crowdsurfing. Pogo z resztą jest powodem, dla którego mam dla Was tylko jedno średnie zdjęcie i krótki filmik. Aparatu zwyczajnie nie szło wyjąć, a ważniejsze było żeby utrzymać się na nogach. Nie przeszkadzał mi nawet wciąż obecny  teatraliom lidera. Rogucki jest po szkole teatralnej i to widać. Na scenie robi przedstawienie ale jest to w jakiś sposób spójne i jednak prawdziwe. Nie da się też Piotrowi odmówić wrodzonego talentu. Jego zachrypnięty, charakterystyczny głos jest elektryzujący.

Płyta się kończy dając znać, że czas również kończyć ten artykuł, a pewnie myśleliście że jesteśmy zaledwie w połowie, bo przecież nie napisałam jeszcze co nic złego o tym koncercie.
No i nie napiszę bo było genialnie! Atmosfera, idealna set lista, energia zespołu… Podobało mi się absolutnie wszystko i muszę przyznać, że bawiłam się świetnie! Całkiem niespodziewanie.Czasem tak właśnie jest, że trzeba zobaczyć jakiś zespół na żywo żeby go docenić. Żałuję, że nie zrobiłam tego jedenaście lat temu. Zrozumiałam jak wiele straciłam. Nie ważne! Nie warto zamartwiać się przeszłością. Trzeba patrzeć w przyszłość. A w swojej zdecydowanie widzę Roguckiego i spółkę bo (mogę, a nawet muszę to w końcu powiedzieć)
LUBIĘ COMĘ!


NIE WIESZ JAK RUSZYĆ Z BIZNESEM? DOWIEDZ SIĘ TUTAJ!