Tego nie spodziewali się nawet organizatorzy pokazu, czyli Jewish Community Centre. Na pokaz filmu dokumentalnego ”Numer na ramieniu mojego pradziadka”, przybyło tak wiele osób, że zabrakło krzeseł!
A kiedy już je doniesiono, zabrakło miejsca, by je rozstawić. Tak więc część widzów oglądała pokaz siedząc na korytarzu. Jednak chyba nikt nie narzekał na ciasnotę. Nie tylko dlatego, że film trwa jedynie dziewiętnaście minut. Ale przede wszystkim dlatego, że jest to film bez dwóch zdań wyjątkowy.
Czego oczekujemy po filmie o ocalałym z Holokaustu?
Drastycznych obrazów? Łez bohatera? Wstrząsających historii? Niczego takiego nie znajdziemy w tej produkcji, a jednak łzy mogą się pojawić. Nasze własne.Ciężko się bowiem nie wzruszyć, oglądając ten pierwotnie przeznaczony dla dzieci film.
Obecne na spotkaniu producentka Stacey Saiontz i reżyserka Amy Schatz, wyjaśniły iż w Stanach Zjednoczonych wiedza o holocauście nie jest tak powszechna jak w Europie, a w szkołach temat ten pojawia się znacznie później niż u nas. Dlatego właśnie powstał „Numer na ramieniu mojego pradziadka”. Ma on być jedynie wstępem do tak obszernego i skomplikowanego zagadnienia jakim jest zagłada. Faktycznie. Fabuła jest dość zwięzła i wiele się z niej nie dowiemy.
Ale nie o to tutaj chodzi. Ze swojego zadania film wywiązuje się świetnie. Nakreśla i zarysowuje najistotniejsze kwestie związane z Shoah. I robi to w sposób rzeczywiście bardzo przystępny.
Wszystko dzięki zastosowaniu roto-skopowej animacji, polegającej na ręcznym odwzorowywaniu form występujących na filmie klatka po klatce. Widzimy więc prawdziwe sceny. Prawdziwe zdjęcia z obozów koncentracyjnych, prawdziwe fragmenty przemówień Hitlera. Jednak dzięki zamienieniu ich w animację, nie wydają się aż tak straszne. O to chodziło. By wzbudzić świadomość i ciekawość w młodym odbiorcy, ale go nie wystraszyć.
Ze swojego zadania film wywiązuje się świetnie, ale oprócz wartości edukacyjnej dla najmłodszych, niesie ze sobą również ogromny ładunek emocjonalny, który z pewnością zostanie doceniony przez dorosłych. Tak też było na spotkaniu w JCC. Widać było, że zgromadzona publiczność bardzo się wzruszyła. To wzruszenie udzieliło się również twórczyniom filmu, które otrzymały po pokazie mnóstwo wyrazów uznania i podziękowań.
Co takiego wzruszającego może być w filmie dla dzieci?
Nie te animowane filmiki z obozów (przecież widzieliśmy je bez tego łagodzącego filtra). Również nie opowieść dziadka (słyszeliśmy już bardziej wstrząsające świadectwa).
To co w tym filmie naprawdę porusza to relacja między bohaterami. Młody Eliot zadaje swojemu pradziadkowi Jackowi pytania często charakteryzujące się dziecięcą naiwnością „bałeś się kiedy przyszli?”. Robi to jednak z rozbrajającą szczerością i ciekawością. Widać, że naprawdę chce poznać jak najdokładniej historię swojego dziadka. Z tych scen bije też wielka miłość. Nie tylko dziadka do prawnuczka, któremu cierpliwie odpowiada na wszystkie jego pytania przywołując przy tym wspomnienia, o których nie chciał rozmawiać ze swoimi dziećmi i robi to dopiero z wnukami. Prosto w serce uderza jednak stosunek Eliota do Jacka. Podczas rozmowy, przytula się do niego, trzyma go za rękę i gładzi ją czule jakby chcąc go pocieszyć.
Napisy końcowe zastają nas z łezką w oku, ale też pewnym ciepłem w sercu i nadzieją. Bo choć ludzie tacy jak Jack już odchodzą, to ich świadectwo nie przepadnie. Zostanie przekazane dalej, dzięki ludziom takim jak Eliot.
Zdjęcie źródło: media
PRZECZYTAJ TAKŻE: Świeto Japońskiej animacji w Krakowie – f7krakow.pl
Przeczytaj także wiele ciekawych artykułów na naszej stronie f7city.pl